Przyszedłeś pewnego wieczora w to miejsce co ja
Wszedłeś nie pukając
Oniemiała nie miałam jak protestować
Czarne Słońce
Wszedłeś we mnie
zostawiając skórę i ubranie na zewnątrz
Wtedy zobaczyłam cię jak nikogo nie widziałam
Bezustanna odległość, czuję jak myśli mogą się dotykać.
Pole do popisu dla domysłów, pole do wolności, pole magnetyczne.
Jak to się stało, że pozwoliłam ci wejść tak nagiemu?
Bez skrępowania, bez konwenansów, bez niedomówień, bezczelnie, bez twarzy i skóry?
Tak samą duszą pod skórą czego można dotknąć, co zobaczyć? Wiesz?
Obawiam się, że wiesz. Dlatego już wychodzisz.
Jak zwykle tuż przed północą. Krew już przestała płynąć, można wyjść z symbiozy...
Gdzie uczą jak sobie radzić z bólem po stracie części siebie?
Części każdej części siebie?
Na opuszkach palców wynosisz mój dreszcz, pod powiekami mój sen, na włosach mój śmiech pomieszany z kaszlem..
Wychodząc zostawiłeś kawałki siebie, dlatego słyszę twoje myśli, czuję cię nieustannie, czuję twój ból po stracie kawałków duszy.
To ma tak wyglądać? Gdzie są podręczniki?
Nikt nie uczy wzajemnego przenikania się?
To jest miłość?
A co jeśli nie? Co jeśli będę taka ranna i słysząca do śmierci?
moje Czarne Słońce?