czwartek, 13 października 2011

sen

Jak intruz w domu bez drzwi i klatek schodowych,
wpadałam przez dziuple wprost do obcych sypialni. Nikogo tam nie było.

Widziałam procesję i pusty kościół
cmentarz jaśniejący od zniczy, jak w czasie święta zmarłych.
Zabrano mnie stamtąd. Ktoś robił mi zdjęcia w wodzie i na dziwnym pomniku w kształcie Krakena.
Wspięłam się na najwyższą część tej dziwnej rzeźby i zorientowałam się, że nie mam na sobie ubrania. Nie pozowałam do zdjęć. Chciałam stamtąd zejść i nie spaść. Udało mi się zejść patrząc na mój cień, potem wskoczyłam do wody, z której nie mogłam już się wydostać. Kiedy wypłynęłam nie było już ani jego samego, ani jego czarnowłosej krótko ostrzyżonej towarzyszki, ani dziwnego pomnika, ani moich rzeczy. Widziałam kobietę frunącą kilka metrów nad ziemią, ubraną jak panna młoda, z rozłożoną białą parasolką w ręku. Goniłam tę kobietę zbierając za nią czerwone główki kwiatów róży. Oddałam jej te róże a ona jedną przypięła sobie do sukni a resztę po prostu wyrzuciła.
Obudził mnie księżyc świecący prosto w twarz.
Zasnęłam ponownie. Spałam w szopie zamykanej na szyfr, jedyną moją rodziną były trzy dorastające koty: niebieski, rudy i czarno-rudy z wielkimi błękitnymi oczami. Ten ostatni uciekł w czasie pożaru fabryki przy której mieszkałam. Było tam mnóstwo dzikich kotów. Mój błękitnooki chciał zdziczeć także. Uciekł. Szukałam go, pytałam o niego, ale ludzie się tylko śmiali, że szukam kota w miejscu, gdzie są ich setki i mogę sobie innego przygarnąć. Poparzyłam sobie ręce o rozżażone blachy. Zobaczyłam jak ucieka przed samochodem na drzewo. Chciałam go z niego zdjąć, ale mnie podrapał i ugryzł. Nie poznał mnie już. Zaczęłam mu tłumaczyć kim jestem i chcę go zabrać do domu. Dopiero wtedy dał się zdjąć z drzewa.
Postanowiłam wyprowadzić się z tego dziwnego miejsca. Zapakowałam wszystko do samochodu. Książki, obraz ze schodami (???) kosmetyki, portfel, ubrania, wszystko wrzuciłam do bagażnika. Koty na przednim siedzeniu.
Chciałam wyjechać w niekonkretne miejsce. Wróciłam po coś do szopy, poszłam do toalety przed odjazdem. Nie zamknęłam samochodu. Jak wróciłam zobaczyłam dwójkę ludzi wyrzucających wszystko z bagażnika. Zaczęłam wzywać pomocy, oni nie uciekli, nie speszyli się nawet. Nie reagowali. Dopiero jak chciałam ich powstrzymać mężczyzna uderzył mnie i upadłam na ziemię. Jakiś facet przybiegł z pomocą, potem była policja oddająca mi moje rzeczy. Wróciłam, ale kotów nie było. Nie pamiętam czy je znalazłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz